sobota, 14 marca 2015

Rozdział 11 - Kraj zalany gorącem cz.2

   Przebiegłam kilkanaście metrów dalej, mijając wiele uliczek, które powoli napawały mnie niepokojem. Czułam się niepewnie krążąc
tymi rejonami. Okolica nie była już tak miła dla oka i budząca podziw jak na początku mojej ucieczki. Dziwiło mnie, jak w tak szybkim czasie wszystko dookoła uległo zmianie. Znikły piękne kwiaty oraz idealnie przycięte drzewa i krzewy, a na ich miejscu zaczęły pojawiać się zeschnięte zarośla i popalona trawa. Budynki z bogato zdobionych, którym gdybym tylko mogła, przyglądałabym się z zachwytem, przeistoczyły się w szare, brudne kloce. W co niektórych oknach wisiały podarte prześcieradła, zaś inne zabite były deskami. Na chodniku walało się mnóstwo odpadów. Od zwykłych śmieci, jak plastikowe kubki i porozbijane, szklane butelki, aż po gruz przez który dało się łatwo złamać nogę. Ulice zaczęły coraz bardziej, jakby topić się w upale dnia. Powietrze falowało przed moimi oczyma. Cały czas szłam przed siebie, próbując poruszać się skrawkami cieni, jakie pozostawiały po sobie budynki. Jednak ,gdy tylko ponownie byłam zmuszona iść w słońcu czułam na całym ciele jego piekące promienie. Próbowałam odgarniać moje rozpuszczone mokre od potu włosy, przylepione do mojej szyi, jednak wiele to nie dawała, po chwili na nowo mnie grzały. Moja głowa , jak się spodziewałam, w końcu zaczęła pobolewać. Mój organizm pragnął wody.
   Nareszcie w oddali ujrzałam szyld, który automatycznie skojarzyłam ze sklepem. Drzwi do niego były uchylone, z lekką obawą weszłam do środka. W pomieszczeniu nie było nikogo. Na półkach nie stało wiele produktów, jedynie te podstawowe, jak mąka, cukier, kawa ,bądź jakaś specyficzna herbata, której z pierwszej chwili nie poznałam. Na haku wiszącym na bocznej ścianie sklepu wisiały chusty z widocznymi, przyklejonymi do materiału cenami. Wyciągnęłam z kieszeni garść banknotów, które zabrałam chłopakom, którzy nieudolnie mnie zaczepili. Zaczęłam się im przyglądać z zaciekawieniem, dopóki nie usłyszałam chrząknięcia. Zza lady wynurzył się mężczyzna o mocnych i gęstych łukach brwiowych. Jego twarz w większości zasłonięta była równie bujnym i ciemnym zarostem.  Ciemne oczy były głęboko osadzone w czaszce, zaś nos miał bardzo długi, wielki i zagięty jak dziób kruka. Był dość otyły, co dało wywnioskować się po napiętej koszuli na jego brzuchu.
    Od razu skierowałam się do lodówki z napojami stojącej koło wyjścia. Czułam, że mężczyzna bacznie mnie obserwuje, więc nie podnosząc wzroku, podeszłam do lady i położyłam na niej liczbę banknotów, którą wskazywała cena na butelce wody. Facet sięgnął ręką w stronę pieniędzy i dłonią przesunął je w swoją stronę. Ruszyłam powolnym krokiem do wyjścia, zaś moje usta już zetknęły się z gwintem butelki. Kiedy oderwałam się od niej, mój wzrok skupił się na dwóch chłopakach, którzy nalepiali jakąś kartkę na pobliski słup lampy ulicznej.  Gdy to zrobili podeszli bliżej sklepu i również zabrali się za umieszczanie papieru, lecz tym razem na ścianie budynku. Po wykonaniu tego, skręcili w pierwszą uliczkę i zniknęli z mojego pola widzenia. Przyjrzałam się z daleka wiszącej kartce, która teraz lekko powiewała przez prawie nieodczuwalny gorący wietrzyk. Moje przymknięte dotąd powieki nagle otwarły się na całą szerokość, jak tylko było to możliwe. Z moich ust wydarło się ciche jęknięcie, zaś serce zaczęło łomotać. Rozejrzałam się mimowolnie i pospiesznie wróciłam do środka sklepu. Sprzedawca siedział na drewnianym krześle i w skupieniu czytał czarno-białą gazetę, która zawierała mnóstwo falowanego tekstu. Sięgnęłam ręką w stronę wiszących chust i wzięłam pierwszą z brzegu. Była ona koloru bordowego z dodatkiem beżu. Mężczyzna spojrzał na mnie z nad gazety i coś burknął pod nosem. Położyłam na ladzie pieniądze jakie należały się za chustę, a facet jedynie kiwnął w zgodzie i ponownie przeniósł wzrok na strony swojej gazety. Koło haków skąd wzięłam szal wisiało, małe zbite w rogu lusterko. Przejrzałam się w nim, otrzepałam trochę zakurzoną twarz i założyłam na siebie chustę wiążąc ją tak, by zakrywała mi twarz, jak innym chodzącym tutaj kobietą. Miałam nadzieje, że dzięki temu zdołam choć w jakimś procencie wtopić się w tłum. Kiwając głową do sprzedawcy, wyszłam ze sklepu.
   Podeszłam do nadal lekko poruszającej się kartki papieru, jednym ruchem zerwałam ją z muru. Tekst na nim, był w języku arabskim. Na czarno-białym zdjęciu widniała moja twarz. Zaś na dole kartki znajdowała się, napisana grubą czcionką liczba: "150.000". Nie mogłam uwierzyć, że porywacze wysłali za mną listy gończe. Zgniotłam kartkę w dłoni i wyrzuciłam za siebie. Sięgnęłam do kieszeni swoich spodni i wyciągnęłam jeden z telefonów komórkowych, które wraz z pieniędzmi, skradłam chłopakom. Przysiadłam na jednym z większych kawałków gruzu i zaczęłam zapoznawać się z telefonem. Gdy dotarłam do klawiatury numerycznej szybko wstukałam numer do mojego brata. Moje serce biło jak oszalałe, gdy komórka zaczęła łączyć mnie z Rev.
   -Halo? - odezwał się głos mojego brata, a ja nie mogłam powstrzymać radości jaka oblała moje wnętrze.
   -Rev? To ty? - zapytałam retorycznie, a łzy zaczęły ciec po moich policzkach.
   -Elsa! - krzyknął mój brat i słuchać było, że na chwile oddalił słuchawkę. - to Elsa, Elsa dzwoni, ona żyje!
   -Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Wszystko dobrze? Błagam mów, nie możemy cie odnaleźć, zgubiliśmy trop na morzu.
   -Rev! Przestań gadać i słuchaj - uciszyłam brata i rozejrzałam się, ponieważ wydawało mi się, że w oddali usłyszałam strzał. - nie wiem jak długo będę mogła rozmawiać, włącz więc tryb głośnomówiący. Jestem w jakimś arabskim kraju, uciekłam, właśnie chodzę opustoszałymi ulicami w hidżabie, by zmylić przechodniów, po mieście krążą listy gończe. Obudziłam się w jakimś hotelu, albo raczej burdelu, porywacze mówili, że chcą mnie sprzedać, to handlarze żywym towarem. Może uda wam się namierzyć ten telefon, albo coś...
   -Kochanie! - przerwał mi głos mojej mamy, a łez jeszcze więcej wyciekło z moich oczu.
   -Mamo! Nie wiem czy to coś da, ale poznałam Ryana. - nastała głucha cisza, w której przez chwile myślałam, że telefon rozłączył się.
   -Ryan Gonzales - powtórzyłam. - to podobno twój syn. Nie ufam mu, ale pomógł mi się wydostać, nie wiem co jest z nim teraz, może nawet nie żyje. Ale myślę, że może być to istotna wskazówka, która może doprowadzi was do mnie.
   -Elsa kochanie, zaufaj mu - odparła moja mama i słychać było, że zalała się łzami. Do słuchawki wrócił Rev.
   -Siostra nie poddawaj się! Dasz radę!
   -Elsa podaj nam więcej szczegółowych miejsc! - odezwał się głos Clintona. - widzisz jakieś meczety? Dzieła sztuki, hotele? Cokolwiek wyróżniającego się?
   -Ponad dachami budynków widzę wieże jakiejś świątyni, ale uciekłam z bardzo ekskluzywnego miejsca, cała dzielnica była przepięknie zdobiona. Chyba zaczyna coś się dziać, muszę spadać stąd. Gdy tylko będę wiedziała coś więcej i będę miała możliwość to zadzwonię . Pomóżcie mi proszę!
   Rozłączyłam się i pospiesznie wsadziłam telefon do kieszeni. Ruszyłam biegiem przed siebie. Gdzieś w oddali za mną zaczęły dobiegać dźwięki strzelaniny. Jakoś nie byłam chętna dowiedzieć się co jest powodem tych odgłosów. Skręciłam w jakąś alejkę, która nie odróżniała się praktycznie niczym od innych. Jedyną różnicą było to, że w niej stał zdemolowany budynek. Szybko przeskoczyłam murek i ukryłam się za nim, nasłuchując.
   Po chwili dało się słyszeć nadjeżdżające auto. Dyskretnie wyjrzałam zza ścianki. Było to terenowe auto typu pick-up z otwartą paką na której siedziało troje mężczyzn. Koło siebie mieli nie mały zapas broni i amunicji. Wolałam nie myśleć po co im ona, gdyż przeczucie dawało mi znać, że jest ona uszykowana na moje powitanie. Na tę myśl przez mój kręgosłup przeszła fala dreszczy. Samochód odjechał, a ja odsapnęłam. Znikąd usłyszałam wyraźne i głośne rozmowy dwóch mężczyzn w języku arabskim. Moje oczy wytrzeszczyły się, zaś ciało spięło do granic możliwości. Jak to możliwe, że dotąd nie usłyszałam, że ktoś nadchodzi. Nerwowo zaczęłam szukać drogi ucieczki. Faceci z arafatkami na głowach i karabinami w rękach przechadzali się powolnym krokiem po budynku. Nie byli wielce zainteresowani okolicą, szli przed siebie i rozmawiali, jednak broń trzymali w gotowości. Rozejrzałam się uważnie, jedyną możliwością ucieczki stały się schody, umieszczone parę metrów dalej, tylko jak dostać się do nich niezauważonym? Chwyciłam mały kamień i rzuciłam w stronę w którą zmierzali, gdy gruz zetknął się z ziemią, wydając przy tym stukot, jeden z mężczyzn nie zastanawiając się długo strzelił serię amunicji w tamtą stronę. Moja szczęka opadła. W mojej głowie pojawiło się nowe pytanie: jak dotrzeć do schodów i nie zostać zastrzelonym?
   Nie miałam wiele czasu, gdy tylko mężczyźni dojdą do pobliskiego murka, które kiedyś zapewne było oknem, skręcą w moją stronę, a wtedy będę widoczna jak na talerzu. Cicho, ale głęboko odetchnęłam i zgięta w pół ruszyłam w stronę schodów. Patrzałam na nadal poruszających się wolnym krokiem facetów, a zarazem uważałam, by nie potknąć się o leżący gruz i połamane deski. W pewniej chwili któryś z nich wydał z siebie dziwny dźwięk, na co ja skryłam się za smukłą ścianką. Wyjrzałam powolnie zza murku, na całe szczęście oni nadal byli zajęci zwiadami. Teraz do schodów dzieliło mnie na oko 10 metrów. Bez rozważań zaczęłam biec w stronę klatki schodowej, do chwili, aż nie wylądowałam długa na ziemi. Zostałam postrzelona. Moją nogę przeszył straszliwy ból, który w sekundzie rozszedł się po całym ciele. Wygięłam kręgosłup w łuk, zaś palce od dłoni zacisnęłam na jakiś kamieniach, które leżały na ziemi. Łzy same zaczęły wyciekać z moich oczu. Zgryzłam boleśnie wargi, jednak nawet to nie było porównywalne do bólu mojej nogi. Ujrzałam na ziemi dwa zbliżające się do mnie cienie. Ich głosy już od dłuższej chwili rozbrzmiewały w mojej głowie. Powoli, próbując nie ruszać nogą, obróciłam się tułowiem na plecy. Jednakże ból był nie do uniknięcia. Podparłam się ramionami i spojrzałam na twarze mężczyzn, którzy już stali nade mną. Przez cały ten czas krzyczeli do mnie w swoim języku, jednak ja ich nie rozumiałam.
   -Nie rozumiem was - odezwałam się, a jeden z nich wycelowałam we mnie swoim karabinem.
Zaczęłam nerwowo kiwać głową na nie. Mój wzrok spoczął na nodze, która leżała w kałuży mojej własnej krwi. Powieki zrobiły mi się nadzwyczajnie ociężałe i zaczęły opadać, a świat wokół wirować, zamazywać się i plątać. Przestały dochodzić do mnie jakiekolwiek dźwięki. Serce zaczęło łomotać w mojej piersi, oddech stawał się na przemian głęboki i płytki. W jednej chwili było mi zimno, w drugiej zaś gorąco.
   W końcu wszystko powoli wracało do normy, dziwny szum zaczął docierać do moich uszu. Świat bez drgań i zawirowań wrócił, jednakże ujawnił przerażające zajście.  Dwóch Arabów, którzy przed chwilą mnie postrzelili leżeli nieżywi, zakrwawieni na ziemi. Przeciągnęłam się na rękach jak najdalej od zwłok, sycząc przy tym z bólu. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam Ryana. Stał na przeciwko ,jego sylwetka ciała odcinała się na tle zachodzącego, jednak nadal mocno świecące słońca.  W ręki przeładowywał zwykły mały pistolet. Był żywy i wyglądał lepiej, niż gdy go widziałam ostatnio.
   -Ryan ty żyjesz! - krzyknęłam uradowana do chłopaka, jednak on nie odwzajemnił posłanego przeze mnie uśmiechu. Jednakże moja radość nie trwała długo, w tym samym momencie tuż za nim pojawił się Zayn.
   -Patrzcie, patrzcie. Kogo myśmy znaleźli - powiedział z powagą. Z jego wyrazu twarzy nie dało się nic więcej wyczytać.
   -Pożałujesz tego Słońce - odezwał się Harry z drwiącym uśmieszkiem. - dobrze się spisałeś Ryan, może nigdy nie dorównasz swojemu ojcu, ale coś z ciebie jeszcze będzie.
   -Co? Ryan? Przecież kazałeś mi sobie zaufać - warknęłam.
   -Musiałem coś wymyślić, byś w końcu wyszła z piwnicy, choć co prawda nie poszło dokładnie zgodnie z moim planem, ponieważ udało ci się uciec. Nie spodziewałem się takiego sprytu i wytrwałości po tobie Elsa- odpowiedział. - na szczęście nigdy nie przewyższysz w tym nas.
   -Związać ją - rozkazał Zayn i odwrócił się na pięcie. Jacyś mężczyźni podeszli i drastycznie podnieśli mnie z ziemi. Zawrzeszczałam z powodu palącego bólu rany postrzałowej w nodze. Jednak nikt wielce się tym nie przejął.
   Jednym z tych chłopaków, którzy się mną zajęli był Martin, facet z papierosem. Podnieśli mnie za ramiona tak, że nogi wisiały mi nad betonową ulicą, którą właśnie szliśmy. Po kilku chwilach doszliśmy do trzech terenówek, z czego dwie podobne do tej, która niedawno tędy przejeżdżała. Jedna z nich była jednak bardzo ekskluzywna, osadzona na dużych kołach, cała czarna z przyciemnianymi z tyłu szybami. W świetle zachodzącego słońca błyszczał się ,jak gdyby został posypany brokatem. Harry otwarł tylne jego drzwi i wcisnął się do środka. Martin popchnął mnie w stronę auta, a ja upadłam nie mogąc wytrzymać z bólu. Podparłam się rękoma o próg wspomagający wchodzenie do samochodu, jednak z wyczerpania trudno było mi się podnieść. Czułam na sobie drwiący wzrok chłopaków, co strasznie mnie zażenowało. Spróbowałam dźwignąć się ponownie i tym razem udało dostać mi się do środka.
   Przez całą drogę myślałam co teraz ze mną będzie? Zabiją mnie? Sprzedadzą? A może po prostu poczekają, aż do mojej rany wedrze się zakażenie i umrę? Zastanawiałam się, dlaczego Ryan mnie oszukał? I czy okłamał mnie również z faktem, że jest moim bratem? Niemniej jednak moja matka twierdziła, że mam mu zaufać, jej reakcja wtedy przez telefon, była dość niecodzienna...

Część druga rozdziału 11 :) Mam nadzieje, że się podobała? Jak myślicie co teraz zrobią z Elsą? ;) 

środa, 4 marca 2015

Rozdział 11 - Kraj zalany gorącem cz.1

    Przeskoczyłam ostatnie schodki i wydostałam się z piwnicy. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, by mieć chwilę przewagi. Odpychając się ręką o róg ściany, ruszyłam pędem długim korytarzem. Po chwili skręciłam w lewo i naparłam całym ciałem na drzwi z napisem "wyjście ewakuacyjne". Nimi dostałam się na klatkę schodową, zaczęłam wbiegać schodami do góry, by dostać się na parter,  gdyż jak dobrze pamiętałam piwnica znajdowała się na poziomie -2. Za sobą usłyszałam wrzaski jakiś mężczyzn i trzask drzwi o ścianę. Domyśliłam się, że porywacze dostali się na klatkę tą samą drogą co ja. Ile sił w nogach pokonywałam kolejne schodki. Wybiegłam do jakiegoś holu, lecz szybko się zorientowałam, że w nim już ktoś na mnie czeka z bronią w ręku, także z zawrotną szybkością zawróciłam. Ponownie biegłam schodami w górę, ignorując pojawiający się już palący ból w moich łydkach. Za sobą słyszałam miliony kroków, a nieraz i trzaski obijających się o ściany i poręcze, kul z broni.
   Szybko pokonywałam kolejne piętra budynku. Kiedy moje łydki już utrudniały wspinanie stopniami, postanowiłam skręcić i wejść w drzwi, które mieściły się na każdym z poziomów. Weszłam nimi na korytarz wyściełany czerwonym dywanem i zdobiony złotymi lampami ściennymi. Luksusem wiele nie różnił się od pozostałych, którymi już zdążyłam podróżować. Pobiegłam wzdłuż niego, omijając wiele drewnianych drzwi ,zza których to nieraz dało się słyszeć intymne odgłosy, które na chwile obecną na prawdę napawały mnie przerażeniem i utrudniały ucieczkę. Skręciłam w następny korytarz i moje nerwy sięgnęły granic, gdy zauważyłam, że kończy się on jedynie jednymi z wielu drzwi. Nie myśląc wiele, gdy do nich dotarłam naparłam na klamkę, by je otworzyć. Wbiegłam do pomieszczenia i zakluczyłam drzwi za sobą. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu na przemyślenia w kwestii co dalej ze sobą zrobić. Rozejrzałam się po pokoju, był pusty, nikogo w nim nie było. Na prawej stronie stało wielkie biurko, przed nim dwa białe fotele. Po lewej, zaś biała, skórkowa kanapa z drewnianym, nowoczesnym stolikiem do kawy. Na nim leżała jakiś pistolet, więc od razu wzięłam go do ręki. Sprawdziłam magazynek, był prawie pełny. Uśmiechnęłam się do siebie.
   Nagle drzwi mocno zadygotały, prawie wyrywając je z futryny, najwyraźniej porywacze postanowili je wyważyć. Schowałam broń za pasek i zaczęłam szukać innego wyjścia. Rozejrzałam się pospiesznie w okuł własnej osi i ujrzałam jedyną szanse ratunku - białe, wąskie drzwi. Podbiegłam do nich, w duchu modląc się, by to nie okazała się łazienka. Na moje nieszczęście, to właśnie była łazienka.
   -Cholera! – przeklinałam pod nosem. Po chwili usłyszałam ogłuszający trzask i automatycznie skuliłam się na podłodze, zaciskając dłońmi uszy. Nerwowo odwróciłam się za siebie i ujrzałam chmurę dymu, która po chwili ukazała niemiłą prawdę. Drzwi zostały wysadzone, a na ich miejscu stał aktualnie jeden z zamaskowanych porywaczy, trzymając karabin w ręku.
    Będąc nadal na klęczkach, kopnęłam nogą drzwi, które zatrzasnęły się z łomotem. W następnej chwili skoczyłam na równe nogi i pchnięciem, przewróciłam stojącą, wysoką szafkę, która naparła na zwykły biały plastik oddzielający mnie od zabójców. Dzięki temu na pewno zyskam na czasie. Ponownie zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu ratunku. Byłam przerażona, a czas leciał jak przyspieszony, ponieważ już dało się słyszeć trzaskanie w drzwi, które napędzało, i tak bardzo nerwową atmosferę. Zerknęłam na okno, które wydawało mi się jedyną drogą ucieczki. Wyjrzałam przez nie, czując skręty w żołądku.
   Byłam na oko na drugim piętrze. W dole ujrzałam jakieś małe, trójkątne podwórko zamknięte z dwóch stron ścianami hotelu, zaś trzecią stronę grodził druciany płot. Spojrzałam na boki i po lewej stronie , jakieś 20 metrów dalej zauważyłam budynek, który swoją wysokością kończył się tym samym piętrem na którym się znajdowałam. Pół metra niżej, pod parapetem szedł szeroki na pół stopy gzyms, który jak sądziłam obwodził cały budynek. Bez dłuższego namysłu, zdecydowałam się zaryzykować. Sprawnie przeszłam przez okno i stanęłam na występie. Moje nogi zaczęły się trząść, gdy wiatr okalał moje ciało. Mój mózg zdał sobie sprawę z towarzyszącego mi zagrożenia i włączył większy napływ adrenaliny do moich żył. Czułam się gotowa przejść tak niebezpieczną drogę. Nie patrząc w dół zrobiłam pierwszy krok w bok. Ciałem przywarłam do ściany, a dłońmi trzymałam się parapetu. Robiłam powolne kroki, aż w końcu dotarłam bezpiecznie do dachu drugiego budynku. Gdy moje obydwie nogi zetknęły się z dachówkami, odetchnęłam, a moje serce dopiero teraz zaczęło nienormalnie bić.
   -Nie wierze - jęknęłam, a nogi ugięły się pode mną.
   W tym momencie doszło do mnie gorąco jakie dawało słońce wiszące nade mną. Moje rozchylone teraz usta zaczęły łapczywie brać gęstego, wilgotnego powietrza, które nie pasowało do tego, którym zazwyczaj oddychałam. Poczułam wręcz, że się duszę i brakuje mi tej normalnej rześkości. Moje dłonie automatycznie zaczęły się pocić i być nienaturalnie mokrawe od wewnętrznej strony. Ciuchy zaczęły lepić się do mojego ciała. Ujrzałam przed sobą rozchodzące się miasto, które topiło się w falach upału. Wiele nie było widać, przez mocno świecące słońce. Jednak cała pobliska architektura, choć luksusowa to wydawała się być inna od tej którą znałam na co dzień. W tej chwili przypomniały mi się słowa Ryana, które wypowiedział po tym jak dostaliśmy się do kotłowni: "Jesteśmy w innym kraju."
W jakim do licha innym kraju?
   Usłyszałam strzał i zorientowałam się, że jego źródłem jest okno z którego właśnie uciekłam. Ruszyłam biegiem przed siebie. Budynek na który zdołałam się dostać był długi i łączył się z dwóch stron z innymi. Dzięki temu długo nie musiałam główkować co dalej. Jednak w końcu dach skończył się, a między następnym dzieliła je ulica. Odwróciłam się za siebie i zauważyłam, że porywacze już dostali się na dach. Oddaliłam się pare kroków w tył i biegiem, rzuciłam w przepaść. Moja pewność siebie i na dodatek adrenalina, której nadal sporo było w moich żyłach spowodowały u mnie przecenienie swoich możliwości i przez to o mało co nie zleciałam z dachu. W ostatniej chwili chwyciłam się rynny, która zatrzeszczała metalicznie i lekko wygięła się w łuk. Prędko podciągnęłam się na ramionach i wspięłam na dach drugiego budynku. Przez ten wypadek, poczułam dudniące serce w mojej klatce piersiowej, które jakby błagało o wyjście na zewnątrz. Rzuciłam się ponownie do ucieczki. Biegłam co jakiś czas odpychając się rękoma od wystających kominów, jakby to miało zwiększyć moją prędkość.
   Nieopodal zauważyłam drabinkę pożarową. Chwyciłam się wystającej poza dach poręczy i nie tracąc czasu na obracanie się przodem do szczebelków, przywarłam podeszwami butów i wierzchem dłoni do biegnącej po obu stronach wąskiej barierki. Szybko zjechałam w dół, kontrolując równowagę rękami. Miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawem, więc podczas zjazdu moje dłonie i łokcie lekko odparzyły się, lecz teraz ten fakt zupełnie mnie nie interesował. Otrzepałam powstałe rany jakbym instynktownie chciała pozbyć się brudu, który może dostać się do nich.
    Teraz znajdowałam się na ulicy. Po drugiej stronie chodnika jakieś dwie zamaskowane kobiety uważnie mi się przyglądały. A przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ od stóp do czubka głów miały na sobie burkę.
   -Nie - powiedziałam pod nosem i ruszyłam przed siebie.
Kilka szybkich kroków dalej ponownie ujrzałam grupkę kobiet również ubranych w podobny strój. Wszystkie odwróciły się w moją stronę, nie zwolniłam tępa, ich wzrok podążał cały czas za mną.
   -Nie, nie - powtórzyłam głośniej.
Skręciłam w jakąś alejkę, na której posadzone było mnóstwo kolorowych kwiatów, wyspa oddzielająca jedną ulicę od drugiej była uściana piękną, soczyście zieloną trawą. Co kawałek posadzone były drzewa, których gałęzie były idealnie przystrzyżone w wielkie kule, a pod ich cieniami usadzeni przy stolikach mężczyźni. Jedni popijali jakieś napoje, inni zaś grali w tryktraka.
   -Nie, nie, nie - odezwałam się, a mój głos się załamał.
Przez chwile stałam w bezruchu myśląc co dalej począć. Znajdowałam się w jakimś z arabskich krajów, gdzie właśnie uciekłam porywaczom, którzy chcieli mnie sprzedać. Nie wiedziałam co robić, nie miałam przy sobie nic, prócz naładowanego pistoletu za pasem, który średnio nadawał się na spacerowanie z nim po mieście, na dodatek jestem kobietą ubraną w zwykłe spodnie i koszulkę. Jeśli już po chwili mnie nie zlinczują, to powinno iść jak po maśle. Ruszyłam przed siebie nie oglądając się na boki. Choć wszystko wokół mnie interesowało, pilnowałam się, by nie podnosić głowy do góry. Przejście całej alei rzeczywiście okazało się bułką z masłem. Następnie skręciłam w następną ulicę, która już wyglądem nie przypominała poprzedniej. Same budynki osadzone wzdłuż drogi nie wyglądały już tak luksusowo jak wcześniej mijane. Jednak to co od razu rzuciło się w moje oczy to większy tłum ludzi, z których większość to byli mężczyźni.
   Poczułam suchość w ustach i mój organizm zaczął wysyłać do mnie sygnały spragnienia. Żałowałam, że musiał obudzić się z tym właśnie teraz, gdy nie miałam żadnej możliwości, by zdobyć choćby krople wody. Ignorując pragnienie, ruszyłam ponownie przed siebie. Z głową pochyloną w dół omijałam grupki ludzi, wyprzedzałam idące zamaskowane kobiety z dziećmi, które na mój widok pytały się zapewne swoich matek, z jakiej choinki się urwałam. Gdy tylko miałam jakieś wyjście skręcałam w coraz to inną, nieznaną mi ulicę. Czułam jednak, że zagłębiam się w coraz to niespokojne regiony miasta. Czekałam, aż wreszcie ktoś mnie zaczepi i w końcu się doczekałam w, na pozór, pustej uliczce. Jakiś młody chłopak podszedł do mnie i popchnął tak, że aż upadłam lądując na tyłku, a pistolet, który miałam za pasem boleśnie wbił mi się w pośladek. Cicho jęknęłam z bólu, zaś chłopak ,wraz ze swoimi kumplami zaczęli się śmiać. Nie chcąc pogorszyć sprawy pomału wstałam i zrobiłam kilka kroków w swoim kierunku, natomiast jeden z obcych znowu popchnął mnie tak silnie, że powtórnie znalazłam się na betonowej ziemi. Teraz już się zdenerwowałam. Podniosłam się na nogi, spokojnie otrzepałam i w ostatnim momencie, gdy chłopak chciał mnie dotknąć przywaliłam mu z pięści w szczękę. Nastolatek zatoczył koło, a ja w tym samym momencie trafiłam nogą w jego krocze, a później ponownie w twarz.  Jego dwóch kolegów pomimo widocznego zdziwienia na twarzy, natychmiast stanęli w gotowości. Byłam tak wściekła, że instynktownie ruszyłam na jednego z nich i obracając go sobie plecami zaczęłam dusić jego szyję, aż jego ciało stało się wiotkie. Ostatni z nich zwiał, był już tak daleko, że mój spragniony organizm nie miał ochoty go gonić. Przyglądając się dwóm w pół przytomnym chłopakom leżącym na ulicy, postanowiłam zwiać jak najdalej. Zanim jednak to zrobiłam szybko przeszukałam ich kieszenie. Znalazłam w nich kilka pieniędzy i stare, ale działające telefony komórkowe. Trzymając wszystko w ręku miałam chwile zawahania, czy na pewno dobrze robię okradając niewinnych ludzi, wówczas powróciło do mnie uczucie zdenerwowania, które odczułam lądując na ziemi przez jakiegoś młodego, głupiego nastolatka. Należało mu się.


OD AUTORKI: Witam Was ponownie, po krótkiej przerwie wracam i mam nadzieję, że znowu z chęcią będziecie czytać nowe rozdziały :) Jak oceniacie ten? 

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 10 - Ryan

   Z moich ust wydarło się ciche jęknięcie. Mój oddech nie stawał się spokojniejszy, a nawet powiedziałabym, że z każdą sekundą, głośniej dyszałam. Wraz z zatrzaśnięciem się drzwi, lampy zgasły. W kotłowni zapanowała totalna ciemność. Po omacku wdrapałam się po schodach i nacisnęłam na klamkę, jednak jak się spodziewałam drzwi były zamknięte.
   -No świetnie, zamknął mnie tutaj - powiedziałam szeptem do siebie, pocierając dłońmi swoje ramiona, ponieważ do kotłowni wdarł się zimny powiew.
Przysiadłam na chłodnych schodach i próbowałam pozbierać myśli. Nie rozumiałam zbytnio co chciał mi dać Ryan do zrozumienia mówiąc, że nazywa się Gonzales. Zna mojego brata, to pewne. Jednak gdzie mogli się spotkać? Raczej nie urządzili sobie radosnej pogawędki, podczas uprowadzenia mojego brata. Nie prawdopodobne także, by poznali się wcześniej. Ryan jest dilerem żywych ludzi od wielu lat, zaś Rev od dziecka siedzi wraz ze mną w agencji. To byłoby niemożliwe, by kiedykolwiek się widzieli, a co dopiero rozmawiali ze sobą. Nie słyszałam nigdy o jakimś zaginionym członku rodziny, a już na pewno o osobie, która ma to samo nazwisko co ja. Kim my z Rev dla niego jesteśmy, że jego reakcja była tak zaskakująco nienormalna?
   Wszystkie te myśli nie dawały mi spokoju, dopóki nie usłyszałam dźwięku zamka w drzwiach. Pędem zbiegłam schodami i wbiegłam w jeden z ciemnych korytarzyków. Przysiadłam w jednym z kątów między ścinami i nasłuchiwałam.
Drzwi otwarły się z lekkim skrzypnięciem, robiąc na dole promień światła, wraz z cieniem tajemniczego przybysza. Ktoś zaczął schodzić schodami, cicho pomrukując pod nosem.
   -Gdzie to cholerne światło!? - zadźwięczał głos Harry'ego, a moje ciało zdrętwiało.
Dałabym sobie rękę uciąć, że w tym samym momencie zaczęłam się trząść. Słyszałam jak chłopak dłońmi klepie ścianę w poszukiwaniu włącznika. Po chwili ledwo świecące żarówki ponownie zapaliły się.
   -No kurwa, wiele dają te lampy! - skomentował krzykiem Harry. - ale tu zimno.
Skuliłam się mocniej w kącie, kiedy usłyszałam jego kroki przemierzające pomieszczenie kotłowni. Ja skryta byłam w jednym z  korytarzy prostopadle padających na pokój. Próbowałam spokojnie oddychać i modliłam się w duchu, by znalazł to czego szuka i wyszedł. Piwnica była na prawdę zimna i w pewnej chwili poczułam jak katar zaczyna spływać mi z nosa. Wzbraniałam się, by podciągnąć nosem, ponieważ wywołałoby to z pewnością słyszalny hałas. Byłam już strasznie podenerwowana tym, że chłopak cały czas przewraca wszystko w poszukiwaniu czegoś i nie ma zamiaru wyjść. Co jakiś czas widziałam go jak przechodzi i w tych momentach najbardziej modliłam się, by czasem nie spojrzał się w głąb korytarza, gdyż sądziłam, że pomimo wszystko widać mnie jak na dłoni.
   -Sobers?! - zaryczał głos Ryana z góry.
   -Czego kurwa chcesz Gonzales?! - odkrzyknął Harry, spoglądając na szczyt schodów. - jestem kurwa zajęty. Szukaj lepiej uciekinierki, bo Zayn nas powiesi!
   -Ktoś mówił, że zauważył ją w górnych partiach budynku, także nie masz co jej szukać w kotłowni.
   -Nie szukam tej dziewczyny! Tymczasowo mam jej dosyć, choć zastanawiałem się nad jej kupnem.
   -Chyba jesteś świadom, że ona nie idzie na sprzedaż. Za bardzo odpowiada Shamonowi.
   -Jeszcze zobaczymy, jest tak wkurwiająca, że Zayn ją w końcu wywali - odpowiedział pewny siebie Harry. - a następnie kupie ją. Zapanowała chwila ciszy, w której Harry powrócił do poprzedniej czynności, czyli robienia większej gemeli w kotłowni.
   -Cholera, gdzie jest ten zapas broni?! - odezwał się chłopak o kręconych włosach.
   -Dobra idź poszukaj swojej przyszłej żony, a ja znajdę broń - zaproponował Ryan, a do mojego mózgu wkroczyły czarne myśli.
Przecież Ryan jest świadom, że mnie tutaj zamknął i wie, że tutaj nadal jestem. Odkąd przeszedł mu szał, który dostał, odczuwałam z jego strony lekką nienawiść do mnie. Choć konkretnie nie dał mi tego do zrozumienia, dało się to wyczuć z jego postawy. Czy on chce się mnie pozbyć? I tak po prostu zastrzelić?
   -Dobra z tego co mówił Martin muszą być gdzieś w tych drewnianych pudłach - oznajmił, zaś po chwili o mało co nie wylądował na ziemi. - kurwa kto tak rozpieprzył te pudło, mógłbyś to sprzątnąć Gonzales, bo bym się zabił.
   -Jasne, idź już - odparł Ryan i w tym samym momencie, gdy Harry zatrzasnął drzwi, zgasło światło. Nastała głucha, niezręczna cisza, słychać było tylko oddech chłopaka, który stał w pomieszczeniu kotłowni. Po chwili usłyszałam ostre przeładowanie broni, a wraz z tym chłopak zaczął poruszać się po piwnicy, a jego szuranie butami napięło atmosferę. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu ratunku. Po mojej prawej stronie stało jedno z drewnianych pudeł, a na nim jakiś napis czerwoną czcionką, której przez ciemność nie zdołałam przeczytać. Sięgnęłam jak najciszej ręką w stronę odłamanej jednej bocznej deski pudła. Moja dłoń zetknęła się wpierw z czymś co cicho zaszeleściło pod naciskiem, odgadłam, że musi być to siano, którym zapycha się skrzynie, by ich zawartość nie uległa szkodom podczas transportu. Następnie musnęłam coś zimnego i twardego. Po omacku poznałam, że to pistolet. Odsapnęłam cicho, a moje mięśnie lekko rozluźniły się. Powoli podniosłam się z ziemi i ruszyłam korytarzem w stronę kotłowni. Broń trzymałam cały czas przed sobą w wyprostowanych w łokciach, rękach. W tym samym momencie kiedy weszłam do pokoju światło zapaliło się. Automatycznie wycelowałam w Ryana. Chłopak odwrócił się i zaskoczony podniósł ręce do góry.
   -Co ty robisz Elsa? - zapytał z lekkim przerażeniem w głosie.
   -Nie pozbędziesz się mnie - odparłam, nie spuszczając z niego wzroku.
Ryan pomału opuścił ręce, a na jego twarzy zagościł drwiący uśmiech.
   -I co masz zamiar mi zrobić nienaładowaną bronią? - zaśmiał się.
   -Skąd wiesz, że nie przeładowałam?
   -Nie słyszałem, byś to zrobiła.
   -Skąd wiesz, że nie wcześniej? - cały czas celowałam prosto w jego klatkę piersiową.
   -Ponieważ wzięłaś ją z pudła, a jest to nowo kupiona broń bez naboi - powiedział i podszedł kilka kroków bliżej mnie.
   Jego ręka w której trzymał swój pistolet wycelowała we mnie. Drugą rękę trzymał luźno w kieszeni. Przymknął jedno oko, a ja opuściłam ramiona i zacisnęłam oczy. Rozległ się strzał. Chwile zajęło zanim mój mózg zrozumiał, że żadna z moich części ciała nie jest poszkodowana. Spojrzałam na Ryana, a on się uśmiechał i ruchem głowy wskazał bym się odwróciła. Za sobą ujrzałam ogromnego szczura, który w tym momencie leżał zabity we własnej plamie krwi. Odskoczyłam przerażona i wpadłam na chłopaka, który objął mnie ramieniem.
   -Czyli nie chciałeś mnie zabić? - spytałam zdziwionym głosem, patrząc mu w oczy.
   -Żartujesz? Miałbym zabić własną siostrę?
   -Co?! - wykrzyknęłam. - jak to siostrę?
   -Przecież ci mówiłem - odparł, jakby od niechcenia i przysiadł na jednym z pudeł.
   -Ale ja tego nie rozumiem, nie widziałam cie nigdy na oczy. Nie znam cie. Nie wiem kim jesteś.
   -Nasza matka, Anna Gonzales, urodziła wpierw mnie, po dwóch latach urodziliście się wy.
   -Opowiedz mi jak to możliwe, bo ci nie ufam.
   -I ci się nie dziwie Elsa, byłaś wychowywana dość rygorystycznie.
   -No ciekawe jak ty byłeś - wtrąciłam i skrzyżowałam ręce na piersi. - gadaj!
   -Mamy innych ojców, mojego zabiłaś wczoraj - powiedział to z taką lekkością, jakby to była błahostka, za to mój żołądek skręcił się w supeł.
   -Ja, ja... ja nie chciałam, ja. - nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć. Chłopak wstał i mocno przytulił mnie do siebie.
   -On nie był moim ojcem, już od dziecka nie kazał, bym tak na niego patrzył, właściwie sam chciałem go zabić - powiedział i ucałował mnie w głowę. Zdziwiła mnie jego bezpośredniość.
   -W każdym razie, urodziłem się i mój ojciec mnie uprowadził, grożąc naszej mamie, że ją zabije, gdy zacznie mnie szukać. Nasza mama prędko znalazła sobie drugiego faceta, który obiecał, że ją obroni i tak też jest do dnia dzisiejszego, z tego co wiem. Dowiedziałem się tego wszystkiego kiedy twoi rodzice, a moja mama dostali zlecenie na zabicie mojego ojca i odbicie mnie. Jednak jak wiesz nie za bardzo im to wyszło i choć oczywiście nie brałem w tym udziały to wiem, że mój gang chciał wybić całą naszą rodzinę - przerwał i chwycił mnie za rękę.
Słuchałam całej jego opowieści z maksymalnym skupieniem i otwartymi ustami. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć i właściwie nie chciałam mu wierzyć. Czułam się jak zdradzona przez najlepszego przyjaciela, choć żadne inne więzi, prócz krwi nie łączyły mnie z Ryanem. Również nie była to jego wina, że został skazany na wychowywanie się w takich okolicznościach i takich miejscach. Jednak fakt, że jego bliscy uczestniczyli w próbie zabicia mnie i moich bliskich strasznie mnie odrzucała od chłopaka. Wyrwałam gwałtownie swoją dłoń z jego ujęcia.
   -Wiem, że patrzysz na mnie jak na współczłonka tamtej akcji, ale byłem mały równie jak wy i właściwie nie miałem pojęcia co to wszystko znaczy. Poza tym wy jesteście moją rodziną, czyli byłbym także poszkodowany.
   -Nie jesteśmy twoją rodziną, jesteś tacy jak oni! Przyznałeś się z łatwością do tego, że sprzedajesz ludzi! - krzyknęłam, a kilka łez spłynęło po moim policzku. - jesteś niczym, słyszysz! Jesteś kurwa niczym!
Chłopak mocno chwycił mnie w objęcia i oparł plecami o ścianę. Rękoma próbowałam go uderzyć jednak sprawnie przygwoździł je nad moją głową. Naparł swoim ciałem na moje, przez co mnie unieruchomił. Swoje czoło oparł o moje.
   -Już uspokój się El - powiedział spokojnie.
   -Nie mów tak do mnie - odpowiedziałam płacząc.
   -Nadal jestem twoim bratem i tego faktu się obydwoje nie pozbędziemy. Obiecuje, że ci pomogę, tylko zaufaj mi! Przysięgam, nie oszukam cie i zrobię wszystko co w mojej mocy, by nas stąd uratować, a jak nie nas to chociaż ciebie. Jasne? Zaufasz mi? Jak siostra bratu, tak jak ufasz Rev.
   -Tak jak ufam Rev to nikomu nie ufam, nawet matce - poinformowałam z goryczą.
   -To zaufaj tak jakbyś ufała gdybyśmy znali się od dziecka. Elsa proszę bez twojego wkładu się nie uda.
  -Ok - odpowiedziałam po chwili zastanowienia. - niech będzie, ale jeśli mnie oszukasz...
  -Nie oszukam - wtrącił.
  -Ale jeśli... to zabije cie - uświadomiłam go, a on pokiwał głową.
W tym samym momencie usłyszeliśmy otwierające się drzwi. Szybko odskoczyłam od chłopaka i wbiegłam w jeden z korytarzy, ponownie kryjąc się w kącie.
   -Kurwa Gonzales szukamy cie wszędzie! - zabrzmiał zdenerwowany głos Zayna. - gdzie jest ta dziewczyna?!
Zauważyłam jak chłopak schodzi schodami i z bronią w ręku podchodzi do Ryana. Po cichu szłam wzdłuż ściany zbliżając się do pomieszczenia w którym obydwoje stali.
   -Sobers szukał nowej broni i dopiero teraz ją znalazłem, zara się wezmę za jej szukanie. Przekazywałem mu, że ktoś widział ją na górze - tłumaczył się Ryan, jednak mina Zayna świadczyła o tym, że zbytnio mu nie dowierza w to co mówi.
Wyszłam z korytarza i znalazłam się koło schodów i nadal otwartych u góry drzwi. Na paluszkach zaczęłam wspinać się schodkami ku promieniom dziennego światła. Zayn stał do mnie tyłem nadal wpatrując się w Ryana.
   -Co to do licha?! - warknął Zayn, a ja spostrzegłam, że wpatruje się w cień, który stworzyłam zbliżając się do wyjścia. Mój rzekomy brat mrugnął jednym okiem, a ja domyśliłam się, że muszę teraz uciekać. Ruszyłam w pogoń za wolnością.

OD AUTORKI: Nie potrafię Wam powiedzieć kiedy pojawi się następny rozdział, ponieważ już wkrótce ferie, a nie będę miała w nie zbytnio czasu na pisanie. 11 rozdział postaram się dodać w poniedziałek, lecz nie obiecuje ;) Dziękuje za wszystkie komentarze te krótkie i długie, motywują one to jedno, lecz po drugie wyrażacie w nich własną opinie i cieszy mnie to, gdyż z moimi oczami rzadko widzę własne błędy i nie wiem co jest do poprawienia. :) Buziaki! 

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 9 - Szał

   Pulsujący ból głowy dał o sobie znać od razu po wynurzeniu mnie ze snu. Leżałam wpół przytomna na łóżku pod ,rozgrzaną przez moje ciało kołdrą. Pomieszczenie w którym się aktualnie znajdowałam było pokryte mrokiem. Praktycznie nie było w nim nic widać. Usłyszałam kogoś za drzwiami, cichy skrzyp drzwi zakończył cisze, która dotychczas tutaj panowała. Światło z zewnątrz dostało się szparą między otwartymi drzwiami, tworząc wydłużający się trójkąt. Tajemnicza osoba weszła do pokoju i przystanęła na chwile, by po chwili ruszyć w stronę łóżka na którym leżałam. Zdążyłam się zorientować, że moje oczy zamknęły się już wcześniej, zaś oddech spowolnił, porównując mój wygląd do stanu w jakim znajduje się człowiek, gdy spowija go głęboki sen. Poczułam jak łózko po jednej stronie zapadło się pod ciężarem osoby, która na nie właśnie usiadła. Po cichu przełknęłam ślinę, nadal siłą utrzymując mój krótki oddech. Czułam na sobie wzrok tej osoby, a po chwili również jej dotyk ręki na moim policzku.
   -Zayn! Klienci! - krzyknął ktoś z zewnątrz.
   -Idę. - odkrzyknął i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.  Zatrzasnął za sobą drzwi, zaś pomieszczenie ponownie okryła ciemność. Tymczasem moje oczy otwarły się. Usiadłam na łóżku, a nogi zwiesiłam na dół. Powoli, ociężale podnosiłam się na nogach i w pierwszym momencie zakręciło mi się w głowie. Zgięłam się w pół, opierając się rękoma o kolana. Przeczekałam chwile, aż mój błędnik utrzyma równowagę i po omacku przeszukałam pokój w celu znalezienia włącznika światła. Błądziłam rękoma po ścianach, które obłożone były tapetą, poznałam to, ponieważ wydawały z siebie charakterystyczne szeleszcząc dźwięki. Jednak przycisku nie odnalazłam. Drzwi ponownie uchyliły się, a w nich stanęła ciemna postać.
   -No cześć mała. Dobrze się spało? Mam nadzieje, że tak, bo lecisz na sprzedasz. - oznajmił męski głos. Był to Harry.
  -Że co?! - warknęłam i stanęłam w pozie bojowej.
  -Ale mogę cię uratować skarbie, jeśli obiecasz, że mi się oddasz - zaproponował z drwiącym uśmiechem i zaczął bawić się moim ramiączkiem od stanika.
   -Spier-da-laj - przesylabowałam głośno.
   -No to cóż, zmarnowałaś ostatnią szanse i musimy się pożegnać. Za chwile znajdziesz nowego właściciela. - Chłopak wydawał się być obojętny.
Wpatrywałam się w niego przez chwile, Harry najwidoczniej doskonale znał układ pokoju, ponieważ bez zastanowienia podszedł do stojącego nieopodal stolika i zapalił lampkę, która była na nim ustawiona.
   -Gdzie Zayn?
   -Nie pomoże ci skarbie, to on tym wszystkim zarządza. A dla niego liczy się tylko kasa - wytłumaczył po czym dodał, jakby sam do siebie. - właściwie to chciałbym przelecieć tyle panienek ile on zdołał zaliczyć.
    -Jesteś żałosny.
    -Ale to ja tutaj żądzę - powiedział, po czym wpił swoje usta w moje.
Popchnął mnie brutalnie na łóżko, a następnie, zanim zdążyłam się podnieść, położył się na mnie. Jedną ręką trzymał obydwie moje dłonie nad moją głową. Zaczął mnie namiętnie całować, a ja próbowałam się wyrwać. Kopałam nogami i miałam nadzieje, że za którymś razem w końcu dostanie tak, że go zaboli. Jednak wszystko to szło na marne, a ja jedynie traciłam coraz więcej sił.
  Do pomieszczenia ktoś wszedł i w tym samym momencie pomógł mi z Harrym. Odciągnął go ode mnie, a chłopak obił się o ścianę i upadł.
   -Co ty kurwa robisz?! - krzyknął na niego nieznajomy.
   -Czy ty właśnie mnie uderzyłeś Ryan!
Harry podszedł i pięścią przywalił drugiemu chłopakowi w szczękę, zanim ten zareagował. Prędko skoczyłam na równe nogi i kopnęłam chłopaka o lokowanych włosach w kroczę, a następnie uderzyłam go od dołu w szczękę. Harry ponownie upadł na podłogę i zaczął jęczeć z bólu.
   -Zabije cie Elsa - wysyczał przez zęby.
   -Choć szybko - rozkazał Ryan i chwycił mnie za rękę wyprowadzając z pomieszczenia.
   -Gdzie my idziemy? - spytałam, gdy zaczął mnie ciągnąć po ekskluzywnie wyposażonym korytarzu. - gdzie my jesteśmy?
  -Pytania później. - odpowiedział krótko.
Ciągnął mnie za sobą, co skręt patrząc czy w następnym korytarzy nikt czasem nie stoi. Na szczęście nikogo nie spotkaliśmy na naszej drodze. Przeszliśmy następnie dwa piętra w dół i ponownie kroczyliśmy jeszcze bardziej luksusowymi korytarzami. Podłoga była obita czerwonymi dywanami ze złotymi elementami. Drzwi, które były osadzone co kilka metrów, zrobione były z ciemnego drewna i zdobione bogatymi, różnymi wzorami. Ogólna struktura tego miejsca przypominała hotel. W końcu doszliśmy do metalowych drzwi. Ryan otwarł je kluczem, który wyciągnął z kieszeni. Gdy weszliśmy zamknął i zakluczył je za nami. Ponownie szliśmy schodami w dół do miejsca, które wyglądało jak piwnica. Pomieszczenia miały gołe murowane ściany, na nich wisiały ledwo świecące lampy. W niektórych kątach kołysały się gęste pajęczyny, które napawały mnie strachem. Na ziemi stało mnóstwo drewnianych pudeł, niektóre z nich były pootwierane, inne zaś zabite metalowymi gwoździami.
   -Gdzie jesteśmy? - zapytałam, a mój głos rozniósł się echem.
   -Za chwile w kotłowni - powiedział spokojnie i zwolnił kroku, jednak cały czas trzymał mnie za rękę.
   -Więc? Powiesz mi czemu mnie tutaj zaprowadziłeś? Wytłumacz mi proszę gdzie ja się znajduję?
   -Jesteśmy w innym kraju.
   -Co?! - przerwałam mu, jednak nie wyrwałam swojej dłoni z jego uścisku.
   -Chcą cię sprzedać razem z innymi kobietami, które uprowadzili. Pracuję już tutaj 4 lata. Zawsze ten sam schemat, porywamy, odurzamy, sprzedajemy.
W tym momencie  oddaliłam się na dwa metry od chłopaka. Ryan odwrócił się i spojrzał na mnie.
   -Jesteście dilerami żywych ludzi.
   -Dokładnie, tym się zajmujemy - przytaknął i założył ręce na piersi.
Zaczęłam tyłem odchodzić od niego, moje ciało było już przyszykowane do ucieczki, póki nie przypomniałam sobie, że Ryan zamknął drzwi za nami. Chłopak powolnym krokiem ruszył w moją stronę. Spojrzał na mnie mrużąc oczy.
   -A ty kim jesteś? Czym się zajmujesz? Czemu wyskoczyłaś z auta? Co ukrywasz?
   -Elsa Gonzales  - powiedziałam, a chłopaka oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie.
   -Gonzales? - dopytał, a jego usta pozostały uchylone, zaś wzrok skupiony był na mnie.
   -Ta, a co masz z tym problem?
   -Kurwa! - krzyknął i kopnął drewnianą skrzynie stojącą przy ścianie korytarza. - ja pierdole! Kurwa, kurwa, kurwa mać!
   -Po co mnie tutaj przyprowadziłeś?! - próbowałam przekrzyczeć jego wrzaski. - tylko by dowiedzieć się jak mam na nazwisko?!
   -Twoja matka? Anne Gonzales, prawda? - uspokoił się na chwilę i chwycił mnie za ramiona.
Skinęłam lekko głową, a on ponownie wpadł w szał. Kopal drewniane pudło, aż rozłożyło się na części. Chwycił się rękami za włosy i wydawało mi się, że próbuje je wyrwać. W słabym świetle ledwo widziałam twarz chłopaka, ale czerwień policzków mocno wyróżniała się.
   -Uspokój się! - krzyknęłam, ale to nic nie dało.
Podbiegłam do chłopaka i uderzyłam go ręką w policzek, by się opamiętał, a następnie swoim ciałem przycisnęłam go do ściany. Dłońmi przytrzymałam jego twarz. Ryan był o nie wiele większy ode mnie, więc nie miałam z tym problemu. Jego ręce powędrowały na moją talię, a chwile później jego głowa opadła i oparł swoje czoło o moje. Miał zaciśnięte oczy i głęboko oddychał. Z pewnością mogłoby się wydawać, że nasze aktualne ułożenie ciał wskazuje na to, że siebie nawzajem pragniemy, jednak byłoby to mylne pierwsze wrażenie trzeciej osoby, ponieważ ja nie czułam żadnego pociągu do tego chłopaka. I miałam przeczucie, że on do mnie także nie. Pomimo tego coś na między sobą łączyło. Nie odczuwałam żadnego dyskomfortu z powodu tego, że właśnie jego twarz była przy mojej, choć niespełna 10 minut temu zaczęliśmy rozmawiać po raz pierwszy. Nie licząc paru zamienionych słów na statku.
   -Co u Rev? - spytał już zupełnie spokojny, cały czas nie otwierając oczu.
Zrobiłam krok w tył i ze zdziwieniem spojrzałam na niego. Mój oddech stał się głębszy, po usłyszeniu tego, dość nieprzewidywalnego pytania. Jego głowa nadal wisiała pochylona, a jego powieki zaciśnięte. Serce ponownie zaczęło mocniej bić w mojej klatce piersiowej. Mój mózg, niczym w komputerze przeszukiwał właśnie wszystkie foldery i pliki ze wspomnieniami. Jednak sekundy uciekały, a on nie potrafił wyszukać niczego związanego z chłopakiem, który stał teraz przede mną.
   -Skąd znasz Rev? - spytałam z przerażeniem w głosie.
Chłopak bez słowa ruszył w stronę schodów prowadzących na górę. Zaczął wspinać się na stopnie i ponownie sięgnął ręką do swojej kieszeni, zapewne w poszukiwaniu klucza. Zrozumiałam, że nie zamierza choć na chwile się odwrócić.
   -Skąd znasz mojego brata Rev?! - powtórzyłam pytanie, głośniejszym tonem głosu.
Kiedy chłopak wszedł po schodach, zatrzymał się na chwile przy drzwiach wyjściowych. Pomału odwrócił się w moją stronę i zmusił do spojrzenia na mnie.
   -Bo nazywam się Ryan Gonzales - oznajmił i przeszedł przez drzwi, zatrzaskując je za sobą.


OD AUTORKI: Co myślicie o tym rozdziale? ;) Jak myślicie Harry i Zayn dadzą sprzedać Else, czy może ktoś im przeszkodzi? ;)


poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 8 - Porwanie

   Czułam w sobie złość, ponieważ całe to zdarzenie wywołało u mnie lęk. Zawsze dążyłam
, by stać się lepszą, niż mój bliźniaczy brat Rev. Jednak lęku nigdy nie potrafiłam pozbyć się z siebie. A w aktualnej sytuacji strach ogarną całą moją osobę, miałam ochotę ryczeć, jak małe dziecko. Z jednej strony żałowałam, że zrobiłam głupstwo jakim było wyskoczenie z auta, ale z drugiej strony uratowałam dzięki temu mojego brata i innych.
   Moje oczy były ciągle zamknięte, ciche chichoty chłopaków zbliżały się ku mnie. Mój umysł próbował ignorować ich bezczelne komentarze, które kierowali w moją stronę. Oparłam się plecami o bramę. Po chwili poczułam na sobie czyjś oddech.  Spojrzałam w oczy osobie, która stała przede mną. Był to Harry, jego spojrzenie było parzące. Jego ciemne oczy wręcz przepalały moje. Czułam się przy nim jak mała, bezbronna mysz, zapędzona w kąt pokoju.
   -Muszę przyznać, że byłaś dzielna i wytrwała mała - odezwał się z triumfalnym uśmiechem.
   -Proszę zabij mnie i oszczędź gadania - odpowiedziałam zrezygnowana. - macie mnie, to koniec i tak jestem już zmęczona.
   -Myślisz, że damy ci tak sobie umrzeć? I odejść bez cierpień - powiedział. - związać ją. Zayn się ucieszy.
Harry odszedł zupełnie mnie ignorując. Jego kumple założyli mi worek na głowę i związali ręce, jak przedtem mojemu bratu. Dwóch z nich podtrzymywało mnie pod pachami i prowadziło, zapewne w stronę jednego z czarnych mercedesów. Rzucili mnie do środka, a któryś z nich dosiadł się koło mnie na tyłach. Próbowałam przez całą drogę wsłuchiwać się w otoczenie i zapamiętać ile razy i w jaką stronę skręcamy, jednak była to trudna umiejętność. Całą trasę przemierzyliśmy w ciszy. Żaden z porwanych się nie odzywał. Gdy samochód się zatrzymał zdawałam sobie sprawę w jakim miejscu się znajdujemy, ponieważ już od pewnej chwili dało słyszeć się krzyki mew i szum morza. Byliśmy ponownie w porcie.
   Któryś z nich pomógł mi wysiąść z auta i trzymając mnie za łokieć prowadził do jakiegoś miejsca.
   -Uważaj, stopień - oznajmił porywacz, a ja rozpoznałam po głosie, że to Martin, chłopak z papierosem.
Kiedy ostrożnie przeszłam przez podest, moje nogi spotkały się z zupełnie innym podłożem, niż dotychczas. Ziemia była miękka, jakby wyściełana wykładziną, bądź dywanem. Od razu też zrobiło się cieplej, jakbyśmy weszli do pomieszczenia.
   -Ej! Co mam z nią zrobić? - krzyknął Martin.
   -Do Zayna - odpowiedział czyjś nieznany mi głos.
Chłopak prowadził mnie dalej, ostrzegając przed ścianami, skrętami i meblami co dało mi jasno do zrozumienia, że jesteśmy w jakimś budynku. W końcu otwarł jakieś drzwi, wepchnął mnie do środka.
   -Miłego poranka - życzył i zatrzasnął drzwi.
   -Jest tutaj ktoś? - zapytałam, jednak nikt nie odpowiedział.
Stojąc w miejscu zajęłam się rozplątywaniem węzłów na moich rękach. Szło mi sprawnie, porywacze nie byli najlepsi w związywaniu zakładników. Już po chwili sznur sam spadł na podłogę. Chwyciłam za worek lekko splątany na mojej szyi i ściągnęłam go. Moim oczom ukazało się średniej wielkości pomieszczenie, ładnie umeblowane, nowoczesnymi i drogimi meblami. Białe, skórzane sofy i szklany stolik, zaś po przeciwległej stronie duży telewizor LCD z głośnikami od kina domowego. Cały pokój był oświetlony dużym żyrandolem z przejrzystymi kryształkami.
   -Cześć Elsa - odezwał się chłopak, którego do tej pory nie zdążyłam zauważyć, choć stał praktycznie przede mną.
   -Cześć Zayn - odpowiedziałam nabierając pewności siebie. -i co teraz zrobisz? Zgwałcisz? Sprzedasz? Czy to ty masz mnie zabić? Jeśli mam wybierać to, to ostatnie jak najbardziej mi pasuje.
Drzwi huknęły o ścianę, a do pomieszczenia wszedł Harry. Spojrzał na mnie i puścił oczko, po czym rozsiadł się na kanapie.
   -Tak, więc czego chcieliście i dla kogo pracujesz? - zaczął Zayn.
   -I myślicie, że wam powiem? - zadrwiłam i z wyraźną śmiałością oparłam obie ręce na moich biodrach.
   -Znajdziemy metody mniej humanitarne - odezwał się Harry i wyciągnął nóż z poszewki, która leżała na stole. Zayn pospiesznie wyszedł z pokoju. Z pierwszej chwili nie miałam pojęcie czego się spodziewać. Chłopak ruszył w moją stronę, a ja zaczęłam się oddalać, aż natrafiłam na róg między ścianami. Serce zaczęło mocniej bić. Chłopak chwycił moją rękę i dostawił nóż do skóry. Szybki ruchem, nie zastanawiając się, ani chwili zrobił pionowe cięcie. Z bólu zjechałam w dół po ścianie. Próbowałam powstrzymać łzy cisnące się na powieki. Zacisnęłam zęby.
   -Jeszcze nie chcesz gadać? - uśmiechnął się bezczelnie i chwycił ponownie moją rękę. Wyrwałam się mu i drugą ręką uderzyłam w jego czuły punkt w kroczu. Chłopak upuścił nóż, a ja automatycznie go odkopnęłam jak najdalej, by nie mógł go tak szybko wziąć do ręki. Na kolanach poraczkowałam w głąb pomieszczenia. Harry zdenerwował się i rzucił na mnie całym swoim ciałem, dociskając mnie do podłogi. Zaczęłam wymachiwać rękami i nogami. Poczułam krew na swojej twarzy, która skapnęła z mojej świeżej rany na ręce.
   -Zabije cię! - wrzasnął, a w tym samym momencie wrócił Zayn.
Prędko chwycił Harry'ego za koszulkę i odciągnął ode mnie.
   -Jesteś popieprzony! - krzyknęłam i pokazałam mu w nerwach środkowy palec.
   -A ty się nie odzywaj - warknął do mnie Zayn.
   -Stary musimy coś z nią zrobić - zaczął Harry. - ona nam wejdzie na głowę.
   -Spokojnie, kto tu rządzi, my czy ta młoda - odpowiedział czarnowłosy.
   -Może tak... - urwał i mimiką przekazał coś chłopakowi.
   -Ino mi się kurwa nie waż! Nie masz nawet jej dotykać! - krzyknął Zayn. - zabije cie jak ją dotkniesz choć małym palcem.
  -Kurwa chciałem tylko pomóc, dałem dobrą radę, nie spinaj się.
  -Ja tu kurwa jestem, a wy pieprzycie o przeleceniu mnie! - odezwałam się.
Chłopacy nic nie odpowiadając wyszli z pomieszczenia. Po chwili usłyszałam dźwięk zamka w drzwiach. Zauważyłam drugie drzwi, więc szybko podeszłam do nich i nacisnęłam na klamkę. Okazało się, że to tylko łazienka. Korzystając z okazji omyłam ranę ręki. Krew nadal wypływała, więc wzięłam ręcznik do rąk, wiszący przy zlewie i owinęłam nim ranę. Umyłam także dokładnie twarz, która była czarna, jak gdybym pracowała w kopalni węgla.
   Weszłam do poprzedniego pomieszczenia. Słońce powoli wschodziło, a jego promienie dostawały się przez okna. Podeszłam do jednego z nich i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem na statku. W oddali ujrzałam ląd i port, które były coraz mniejszą kropeczką. Moje usta same otwarły się. Co ja teraz zrobię, pomyślałam, szczerze załamana. Usiadłam na białej sofie, moje nogi były już wyczerpane jak całe moje ciało. Nagle ponownie usłyszałam dźwięk klucza w zamku, a drzwi otwarły się.
   -Jedzenie ci przyniosłem - oznajmił jakiś chłopak w krótko ściętych, brązowych włosach.
   -A ciebie to jeszcze nie znam. Kim jesteś?
   -Celowałem do ciebie z broni.
   -Dzięki. Już pamiętam.
   -Nazywam się Ryan.
   -Ryanie myślisz, że jestem tak głupią osobą, że zjem to co przygotowali mi twoi koledzy? - zapytałam retorycznie.
   -Tak własnie myślę.
   -I się nie mylisz - odparłam i wzięłam łyk mleka z kubka. - choć wiem doskonale co jest do tego dodane. I wiem, że to trucizna. Ale marze, by się od was uwolnić, więc już wszystko mi jedno.
Następnie duszkiem wypiłam całą zawartość szklanki i przegryzłam to bułką z serem. Czułam się jak szalona wygadując takie rzeczy. Ale aktualnie życie mi nie miłe i rzeczywiście na chwile obecną wszystko mi jedno. I tak mnie zabiją.



OD AUTORKI: Dziękuje Wam za komentarze pod poprzednim rozdziałem, bardzo się nimi cieszę, ponieważ, dzięki temu czuje, że coraz lepiej pisze, czym wciągam ludzi do czytania :) Na tym mi najbardziej zależy, by ludzie z chęcią chcieli czytać moje wypociny i czekali na dalsze rozwinięcia akcji :) Jeśli nie masz czasu, chęci napisać coś od siebie pod rozdziałem to proszę Ciebie, kliknij chociaż, że czytasz w ankiecie umieszczonej po prawej stronie! :) Jeśli coś Ci się nie spodobało, coś jest niezrozumiałe to również pisz - Twoje uwagi pomagają mi się kształcić!
Pozdrawiam i buziaki :*

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 7 - Pościg

   Wsiedliśmy na tył auta. Pielęgniarz, który przyjechał razem ze Scottem od razu zajął się raną Rev. Pomimo bujającego i trzęsącego się samochodu, który jechał prosto do agencji, on sprawnie opatrzył jego ranę. Na całe szczęście żadne odłamki od kuli nie utknęły w nodze mojego brata. Następnie zajął się małymi rankami na moich nogach i kości ogonowej. Z miejsca pod plecami wyciągnął parę
drobinek, którymi dostałam, gdy wybuchł granat.
   -Resztą zajmie się lekarz Elsa - odparł i kazał Rev położyć się na kozetce, w którą wyposażony był van.
Ja przeskoczyłam przez fotel i usiadłam na przednim siedzeniu koło prowadzącego Scotta. Spojrzałam w lusterko naszego auta, a oczy wyleciały mi prawie z oczodołu.
   -Oni są nieśmiertelni czy jak? - wrzasnęłam. - jedź szybciej!
Scott nacisnął na pedał gazu. Sprawnie omijał inne auta, skręcał w różne uliczki, byle by zgubić czarne mercedesy. Jednak to nic nie dawało, porywacze caly czas dzielnie trzymali się nam na ogonie.
   -Szybciej! Już wyczerpałam wszystkie taryfy ulgowe u nich, teraz mnie zabiją. - powiedziałam do Scotta.
   -Staram się jak mogę! Chcesz sama prowadzić!
   Po chwili usłyszeliśmy strzały. Scott stracił kontrole nad kierownicą i w ostatniej sekundzie uratował nas przed wjechaniem w słup. W tym samym momencie każdy z nas zapiął pas bezpieczeństwa, a Rev został przypięty do łóżka. Cały czas jechaliśmy nielegalnie szybko i dość niebezpiecznie, co nie umknęło oczom innych ludzi poruszających się ulicami, stąd słychać było ciągłe trąbienie. Po raz kolejny spojrzałam w prawe lusterko, porywacze nadal trzymali się blisko nas. Sytuacja w jakiej się aktualnie znajdowaliśmy zmusiła mnie do zaciśnięcie dłoni na siedzeniu fotela, zaś mięśnie w moich nogach spięły się i napierały z taką siłą na podłogę, iż miałam wrażenie, że w końcu przebiją stalową płytę auta. Skręciliśmy w następną ulicę, która była węższa od poprzednich jakimi się poruszaliśmy, jednak dała nam ona przewagę z tego względu, że nie dało się na niej wymijać, a czarne mercedesy usytuowane były parę aut za nami. Zrobił się chwilowy korek w którym każdy z nas czekał na zapalenie się zielonego światła. Palce Scotta gorączkowo obijały się o kierownice, tworząc nerwową melodię. Rev cicho jęczał z powodu rany, pielęgniarz siedział cicho, przyzwyczajony już do tak niespokojnych przejażdżek. Ja ,zaś przecierałam spocone ręce i obserwowałam uważnie światła zawieszone nad ulicą, jak kierowca wyścigowy czekający na początek ważnego wyścigu. Wreszcie żółć zmieniła się w zieleń, a Scott ruszył, skręcając w prawo i ciskając ponownie stopą, pedał gazu. Spojrzałam na GPS i dostrzegłam, że nasza agencja jest już w pobliżu. Z ulgą wypuściłam powietrze z ust, jednak moje mięśnie kolejny raz spięły się, gdy zauważyłam, że Scott skręcił w przeciwną ulicę.
   -Gdzie ty jedziesz?! Agencja jest w drugą stronę. - jednak chłopak nic nie opowiedział.  Na nowo ujrzeliśmy za nami auta porywaczy, które z każdą sekundą były bliżej nas.
   -No świetnie! - oburzyłam się.
Po chwili naboje nieprzerwanie obijały się o nasze auto. Instynktownie schyliłam głowę.
   -Cholera! Nie mamy pancernego wozu! - krzyknął ostro przełożony Clintona, Scott.
Jeden z pocisków trafił w lusterko po mojej stronie, rozłupując je na milion kawałeczków, a ja zareagowałam krzykiem. W myślach prosiłam, by oni gdzieś się zderzyli, albo wywołali karambol, albo cokolwiek co uniemożliwiłoby im dalszą gonitwę za nami.
   -Mam złą wiadomość - odezwał się Scott.
   -Zanim ich nie zgubimy nie możemy wjechać do agencji - dodał. - nie możemy tak narazić naszej organizacji.
   -Czy nie może nam ktoś wreszcie pomóc!? - zabrzmiał głos Rev. - Scott weź wezwij posiłki!
   -Scott do agencji. Słyszy mnie ktoś? Mamy problem, strzelają do nas. Powtarzam! Mamy problem. Strzelają - zgłosił się do radia zamieszczonego w naszym vanie.
   -Wysyłamy pomoc - usłyszeliśmy trochę niewyraźną odpowiedź.
Było mi trochę głupio, że przez nasz błąd musimy podnieść na nogi połowę agencji. Czułam się zażenowana, że zwykły gang ukazał mi jak wiele doświadczenia jeszcze muszę nabrać, by choć zbliżyć się do doskonałości. Moja szczęka zacisnęła się ze złości.
   -Wysadź mnie! - krzyknęłam.
Zanim Scott zablokował drzwi, ja zdążyłam je otworzyć. Wyskoczyłam jak najdalej, trzymając ręce przy sobie i w locie usłyszałam jedynie krzyk Rev.
   Wylądowałam na chodniku, poturbowało mnie jak nigdy dotąd. Czułam, że wszystko mnie piecze i boli. Sprawdziłam wszystkie kończyny i na moje szczęście nic nie złamałam. W oddali ujrzałam jak mercedesy zatrzymują się i zaczynają cofać. Skoczyłam na równe nogi i zaczęłam biec w przeciwną stronę. Nadal trwała noc, więc było ciemno. Usłyszałam za sobą strzały i kroki porywaczy. Jakaś grupka, pijącej pod bramą młodzieży, ze strachu zaczęła uciekać wraz ze mną. To dało mi chwile przewagi, gdyż miałam nadzieje, że niezauważona skręcę w pierwszą uliczkę, myląc przy tym mężczyzn, którzy mnie gonili. Kiedy w nią wbiegłam, dostrzegłam nieopodal metalową bramę. Pospiesznie dotarłam do niej, na moje nieszczęście była zamknięta. Bez trudu wspięłam się na nią i przeszłam górą na drugą stronę. Dostałam się na ciekawie wyglądające podwórko. Było na nim poustawiane pełno kwiatów, schody prowadzące do wejścia, obklejone były kolorowym szkłem. Wyobrażałam sobie jak musi tutaj pięknie wyglądać za dnia, gdy świeci słońce.
   Z rozmyśleń wynurzył mnie dźwięk trzęsącej się bramy i krzyków dochodzących zza niej. Wbiegłam po zdobionych schodach na klatkę schodową budynku i z goryczą zauważyłam, że nie ma drugiego wyjścia na ulicę. Wybiegłam ponownie na podwórko i zaczęłam rozglądać się za drogą awaryjną. Wspięcie się na dach odpadało, ponieważ budynek był otynkowany. Zdałam sobie sprawę, że jestem w pułapce z której nie potrafię się wydostać. Sięgnęłam do mojego pasa przy spodniach, chciałam wziąć krótkofalówkę do ręki, jednak nie miałam jej przy sobie. Musiała zostać w vanie. Ręce zaczęły mi się trząść z przerażenia, jeszcze nigdy nie byłam w sytuacji bez wyjścia. Zawsze mi sie udawało, a bywało czasem gorzej. A teraz? Teraz jestem pewna, że umrę.
   Schyliłam się za kwiatami doniczkowymi tworzącymi gąszcz. Było ciemno, także miałam nadzieje, że nie zauważą mnie schowaną pośród nich. Kiedy porywacze wdarli się na podwórko, próbowałam uspokoić oddech i brać powietrze wtedy, kiedy to najbardziej potrzebne. Chciałam uniknąć tym samym niepotrzebnych dźwięków, które mogły wydać się podczas wydmuchiwania dwutlenku węgla. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy zaczęli się rozglądać i przeczesywać całe podwórko. W jednej chwili byli na prawdę blisko mojej kryjówki. Moje serce biło tak głośno, że bałam się, że faceci je usłyszą.
   -Na pewno tutaj weszła - odezwał się jeden z nich, stojący blisko mnie.  Moje ręce były wręcz mokre z towarzyszącej mi w tym momencie wzmożonej potliwości.
-Pójdę przeczesać środek- powiedział drugi.
 Dwóch z nich weszło do budynku, zaś reszta stała przy wejściu do niego i rozglądała się. Spojrzałam na metalową bramę i przez myśl mi przeszło ,czy czasem ktoś więcej nie stoi ,pilnując wejścia na podwórze. Zdecydowałam się zaryzykować. Nie zastanawiając się dłużej skorzystałam z okazji, po cichu wyszłam z ukrycia i ruszyłam w stronę bramy wyjściowej. Uważając gdzie stąpam, miałam nadzieje na ratunek, ponieważ nadal nie wykryta złapałam już metalową klamkę. Pech chciał, że brama hałaśliwie zaskrzypiała. Zacisnęłam oczy z przerażenia jakie mnie ogarnęło.


OD AUTORKI: Rozdziały od teraz będą dłuższe, mam nadzieje, że coraz dłuższe ;) Jak Wam spodobała się powyższa część? Piszcie w komentarzach! ;)

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 6 - Granat

    Facet, który celował do mojego brata upadł z hukiem na ziemie. Beton momentalnie przybrał kolor jego krwi. Reszta stała jak wryta w ziemię, patrząc na umierającego mężczyznę. Jego ciało jeszcze przez chwile podrygiwało, a z jego ust słyszeć się dało ostatnie jęknięcia. Moje ręce trzęsły się jak nigdy. Po raz pierwszy byłam zdolna do takiego czynu i po raz pierwszy to zrobiłam. Jeszcze przez chwile wpatrywałam się w zmarłego, obcego mi mężczyznę, próbując ukryć przed samą sobą, uczucie przypominające strach.
    Chłopaki odnaleźli mnie wzrokiem. Ich miny były nie do zidentyfikowania. Nie kryłam się, stałam pewnie przed nimi.
   -To dopiero początek. - powiedziałam z powagą w głosie i rzuciłam się biegiem w stronę Rev. - zatkaj nos Rev!
Popchnęłam brata w stronę rozchodzącej się w dole wody. Razem z nim wleciałam do morza. Szybko odwiązałam mu oczy. Chłopak spojrzał na mnie przerażony. Wskazałam palcem na mur, dając mu do zrozumienia, by płynął blisko betonowej ściany. Ja podążałam tuż za nim. Co chwila wynurzając się, by wziąć trochę powietrza i ponownie wrócić pod wodę. Strzały z broni było słychać nawet pod powierzchnią. Próbowałam nurkować jak najgłębiej, by jakimś trafem nie zostać zranioną jedną z kul. Sama nie wiedziałam czy było to możliwe na tej głębokości, z naukowego punktu widzenia, jednak w tym momencie ryzykowanie, nawet w najdrobniejszych sytuacjach, byłoby infantylne. Próbowałam kierować się instynktem. W końcu schroniliśmy się w innej części zbiornika i porywaczy dzielił od nas wielki mur. Zauważyłam nieopodal drabinkę, weszłam po niej, a później pomogłam Rev się wspiąć, gdyż nadal miał związane ręce.
Wyciągnęłam z pochewki przy moich spodniach nóż i sprawnie przecięłam węzeł, tym samym uwalniając brata z pułapki.
   -Jesteśmy bezpieczni? - spytał Rev.
   -Na chwile obecną myślę, że jesteśmy - odparłam, głośno przy tym dysząc.
   -Właściwie co się stało? Chcieli mnie zabić?
   -Chcieli, a twoje ciało wyrzucić do wody.
Moj brat stał i spoglądał na mnie czekając na dalsze wyjaśnienia.
   -Nie czuje się winna. Pierwszy raz jestem zdania, że ten ktoś zasłużył sobie na śmierć - powiedziałam bez uczucia.
Chłopak podszedł i mocno mnie objął.
   -Dzielna dziewczyna - skomplementował. - a teraz wróćmy już do agencji. Należy nam się odpoczynek.
   -Aaa czyli należycie do jakiejś agencji? - czyjś głos rozniósł się echem, między budynkami magazynów.
   -Kurwa. - przeklęliśmy w tym samym momencie.
Przed nami z ukrycia wyszedł Martin z jakimś nieznanym nam jeszcze chłopakiem w brązowych, krótko obciętych włosach. W ręku nie trzymali już pistoletów, a jakieś słabych rodzai karabiny. Razem z Rev stanęliśmy w pozie bojowej, na rozszerzonych, lekko ugiętych nogach.
   -Masz rację Elsa to dopiero początek - rzekł Harry, który również trzymał podobny rodzaj broni.
W pierwszym momencie moja ręka dotknęła kabury z pistoletem przy moim pasku. Zaczęłam pomału odpinać guziczek, by móc wyciągnąć broń, jednak nie uszło to uwadze Zayna:
   -E,e,e... ręce do góry - powiedział z drwiącym uśmiechem.
Zanim wykonałam jego polecenie, sięgnęłam do kieszeni spodni, wyjęłam z kieszeni mały kartonik, wielkości pudełka zapałek i ścisnęłam je w dłoni tak, by było niewidoczne. Kciukiem podważyłam małą zawleczkę, przypominającą tę która znajduje się na puszkach z napojami i zrobiłam nią otwór w dzierżonym przeze mnie  maleństwie, aktywując zapalnik. Zaczął się rozgrzewać lekko parząc moją rękę, to była oznaka, że działa i czas na pokaz. Cisnęłam skrywany przeze mnie przedmiot w stronę porywaczy, wzięłam brata i zaczęłam uciekać jak najdalej stąd. Po niespełna pięciu sekundach pudełeczko wybuchło, robiąc ogromną huk i chmurę duszącego dymu. W tym samym momencie Rev upadł i chwycił swoją kostkę.
   -Co się stało?! - krzyknęłam.
   -Dostałem! Elsa uciekaj!
Kucnęłam przy nim i wyrywając mu dłoń którą zaciskał nogę, sprawdziłam ranę. Nie wyglądała za dobrze, ewidentnie został postrzelony. Nie myśląc długo, chwyciłam go pod pachę i pomogłam wstać. Zajęczał z bólu. Nie mogłabym zostawić swojego własnego brata na pastwę losu, od początku był on nie tylko bratem, ale i najbliższym przyjacielem. Kimś komu mogłam powiedzieć najgorszą prawdę oraz komu powierzyłabym własne życie.
   -Idziemy - rozkazałam i pozwoliłam, by się o mnie podpierał.
Chmura dymu zaczęła się rozrzedzać, a ja próbowałam iść z Rev jak najszybciej, by zniknąć im z oczu. Jednak nie szło nam za dobrze. Prędko wygrzebałam z jego kieszeni drugi granat. Zdałam sobie sprawę, że wiele ryzykuje rzucając go za siebie. Odwróciłam się i mocno zamachnęłam, cisnąć go jak najdalej w stronę, duszących się jeszcze dymem ,mężczyzn.
   -Elsa, on był odłamkowy - oznajmił Rev.
   -Wiem, szybko idziemy dalej.
Po chwili granat wybuchł, a wraz z tym usłyszeliśmy krzyki. Rev jęknął z bólu, a w tym samym momencie i ja wygięłam się w łuk. Odłamki, które zawierał granat doleciały, aż do nas.
   -Elsa! - krzyknął Rev.
   -Wszystko dobrze, idziemy dalej. - wyjęczałam, ponieważ ból w okolicy dolnej partii pleców był nie do zniesienia.  Gdyby teraz nas dorwali to byłby nasz koniec, więc wolałam nie zważać na nic. Skręciliśmy za niski budynek. Nagle moja krótkofalówka za wibrowała. Szybko odebrałam.
   -Gdzie jesteście!? - zaryczał głos Clintona.
   -Port. Szybko! Jesteśmy ranni!
W oddali za drucianą siatką zauważyliśmy czarne auto. Na nasze szczęście za magazynem była dziura w płocie. Rev szedł pierwszy, zaś ja go osłaniałam od tyłu. Chłopak przeszedł i wolnym krokiem podążył w stronę czarnego vana, z którego właśnie wybiegł Scott, przełożony Clintona.
   -Elsa! - usłyszeliśmy długi, głośny ryk Harry'ego dochodzący z miejsca z którego właśnie uciekliśmy.
   -Słyszeliście? - odezwałam się do Scotta i reszty. - to są psychopaci.
   -Szybko wsiadać! - ponaglił nas.


Jak myślicie co można byłoby dodać do opowiadania? Zmienić coś? :)
Piszcie w komentarzach! ;) Pozdrawiam :*